Moja droga do cyklu o Heroldach z Valdemaru była bardziej poplątana niż słuchawki do MP3, znalezione w kieszeni. W końcu jednak dostałam w swojej ręce wszystkie tomy i dosłownie się w nich zakochałam.
Dziś chciałam przedstawić jeden z moich ulubionych. Jest nim
Lot strzały, drugi tom trylogii Heroldów Valdemaru. Polskie wydanie, z 1994 roku, wydało wydawnictwo
Zysk i S-ka (strona ksiażki na stronie wydawnictwa:
Lot strzały). Dodam jeszcze, że oprócz książek koneserzy książek Mercedes Lackey mogą cieszyć także ucho, a to za sprawą dwóch filkowych albumów: Heralds, Harpers & Havoc i Lovers, Lore & Loss (z którego rekomendowałam jedną pisenkę:
Trio ).
Opowieść ta zaczyna się w Kolegium Heroldów, w stolicy Valdemaru. Główna bohaterka całej trylogii, Talia, została właśnie pasowana na Herolda.
Pragnę tutaj wyjaśnić kilka spraw. Aby zostać Heroldem należy zostać Wybranym przez Towarzysza - istotę podobną w kształcie do białego konia z niebieskimi oczami, ale o niebo wytrzymalszą i szybszą od koni oraz - co najważniejsze - inteligentną. Po takim wyborze uczeń pozostawał w Kolegium Herodów kilka lat żeby się kształcić. Po upływie owego czasu zostawał pasowany na Herolda, dostawał białe wdzianko "ustrzel_mnie_z_miejsca" i zostawał wysłany w towarzystwie starszego Herolda na praktykę czeladniczą trwającą mniej więcej półtorej roku. Talia była Osobistym Heroldem Królowej, ale o tym opowiem przy okazji omawiania pierwszego tomu trylogii (jeśli to zrobię).
No, po tym pobieżnym wstępie pewnie domyślacie się, że Lot strzały dotyczył praktyki Talii. I dobrze się domyślacie! Nasza Talia, w towarzystwie przystojnego jak odpowiedź na modły dziewicy Krisa, wyruszyła na północ, aby praktykować. Aha, uprzedzę nieco fakty - Talia i Kris nie zakochali się w sobie, byli tylko przyjaciółmi.
Tak się nieszczęśliwie złożyło, że wujek Krisa, jeden z członków Rady, okropnie nie lubił (ech, te eufemizmu...) Talii, więc przyszedł do Krisa w przeddzień wyjazdu, żeby uraczyć mentora Talii ploteczkami o jej darze. Otóż każdy Herold miał jakowyś dar (zwykle telepatię zwaną w Vandemarze myślmową), a darem Talii (wręcz niespotykanym u Heroldów, za to częstym u Uzdrowicieli), była empatia. Lord zasugerował Krisowi, że Talia, która z racji bycia Osobistym, uczestniczyła w posiedzeniach Rady, używa swego daru do wpływania na członków powyższej.
I Kris, idiota, mu uwierzył, a w każdym razie uznał, że może to być prawda. I na samym początku patrolu opowiedział Talii o owych plotkach i zapytał ile w nich jest prawdy. Talent Talii zaczął się karmić tymi domysłami i jej własnym niskim mniemaniem o sobie.
I wtedy dopiero zaczęło się robić ciekawie.
Książka opowiada o przyjaźni, zaufaniu i temu co może się stać, kiedy zaufania zabraknie u przyjaciół. Pokazuje, że w trudnych chwilach nie można zamknąć się w sobie czy coś podobnego, tylko trzeba się wziąść w garść, założyć włosy za uszy i "pchać ten wózek, pchać!"
Jak to z książkami Lackey bywa, czyta się łatwo, język nie jest szczególnie trudny, fabuła jest wartka. Jak to mówi Grymas "humanitarny zabójca czasu". Świat jest bogaty, opisy nie zamęczają dłużyznami, bohaterowie są dość fajni. Ogólnie - polecam. Tylko, na przodków, zacznijcie cykl od początku, a nie tak, jak ja, od Prawa miecza!