Stali bywalcy Dywagacji wiedzą, że Alannada nie czytuje za wiele kryminałów. Na Tajemnicę jeziora natknęłam się i zafascynował mnie tytuł. W końcu w jeziorze może być dużo ciekawych tajemnic, na przykład ktoś w rodzaju Pani Jeziora, a z Panią Jeziora to już się znamy... Tym bardziej, że zmylił mnie anglojęzyczny tytuł...
Książkę ową popełnił Chandler Raymond w 1943 roku. W Polsce książka była znana już od 1958. Wydanie z 1992 roku, na które natknęłam się w sieci, wydało wydawnictwo "Amax", a to, które dopadłam, z 2007 roku wydało wydawnictwo C&T. Nie znalazłam stron żadnego z powyższych, więc wybaczcie brak linków.
Opowieść zaczyna się kiedy nasz detektyw Marlowe dostaje dość delikatnej natury zlecenie. Otóż pewnemu bizmesmanowi zaginęła żona. Wzięła i zwiała, małpa jedna. A sprawy nie należy rozgłaszać, boby to popsuło wizerunek męża.
Niestety, kochanek, z którym miała to niby uciec, właśnie stygnie w swoim domu i bez nekromanty nie da się z nim pogadać. A to nie jest koniec.
No cóż, nie jestem znawczynią kryminału, ale jak na laika ten mi się podobał. Autor lubił poetyvkie opisy, potrafił być bardzo szczegółowy. Fabuła trzyma w napięciu i obfituje w wiele zwrotów akcji. Czyta się szybko, tym bardziej, że książka potężna nie jest.
Polecam osobom, które chcą zacząć podróż w krainę kryminału, Chanlder podobnoż należy do klasyków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga, komentarze niepodpisane zostaną usunięte