29 stycznia 2016

Przebudzenie Mocy (2015) - reż. J. J. Abrams

Reżyser: J. J. Abrams
Tytuł: Gwiezdne Wojny Epizod 7: Przebudzenie Mocy (Star Wars Episode 7: The Force Awakens)
Rok: 2015

Wiem, że czekaliście na moje parę słów o Epizodzie 7 Gwiezdnych Wojen. Polazłam do kina (no dobrze, zostałam zaciągnięta), odczekałam chwilę i się wypowiem w tej notce, Ostrzeganm szczerze, będę spoilerować, więc jeżeli nie widzieliście filmu, a spoilery Wam przeszkadzają, to dodajcie sobie notkę do zakładek i wróćcie, gdy obejrzycie.

Wszyscy czekaliśmy z niepokojem i nadzieją na Epizod 7, od chwili, gdy ogłoszono, że powstanie, wszyscy wręcz wstrzymywali oddech. W końcu Star Wars to jeden z większych światów, poza filmami opierający się na tuzinach książek i gier, nie wspominając już o wpływie, jaki miał na kulturę współczesną.
No i kampania reklamowa, szczególnie widoczna w grudniu, przypominała nam, że to już niedługo. Pomijam Vadera i vaderopodobnych w reklamach, ale te tony produktów opatrzonych logiem SW albo zdjęciem postaci... Ja sama dałam się ponieść fali i zostałam właścicielką pendrive'a w kształcie Yody (wyraźnie przeznaczonego dla Sitha, bo aby go użyć trzeba Yodzie urwać głowę...).
[tu miała być focia zdekapitowanego Yody, ale została ocenzurowana.
Nie, kłamię, po prostu mam pena w niewiemgdziegowsadziłaminieznajdęgoteraz]
Fabułę filmu reżyser (dużo lepszy storyteller niż GL) wybrał bezpieczną - fani GW znajdą tam wiele wątków zaczerpniętych z Epizodu 4. Jednakże, przynajmnij w pierwszej połowie filmu, mamy masę nowych rzeczym więc nie czujemy się, jakbyśmy poszli na nowszą wersję tego samego filmu.
Dowiadujemy się zatem, że w odległej galaktyce, o trzydzieści lat mniej dawno temu, niż we wcześniejszych częściach, źle się działo. Nowa Republika, zamiast własną flotą walczyć z przedstawicielami zła (tym razem zwanego First Order), sponsorowała Rebeliantów, którzy walczyć mieli. First Order zrzeszał (Rzesza, hehe) niedobitków z Imperium, między innymi całe rzesze (hehe) szturmowców.
I taki właśnie młody szturmowiec wziął i się zbuntował - a raczej postanowił zwagarować z armii. Nadarzyła mu się prędko okazja, bo oto najgorliwszy fanboy Lorda Vadera, Kylo „Zabawny Miecz Świetlny” Ren pochwycił Poego, zdolnego pilota Rebelii.
Dlaczegóż, zapytacie? Bo, jak dowiadujemy się na początku filmu, jedyny żyjący Jedi w galaktyce wziął się zgubił. To znaczy - on na pewno wiedział, gdzie się znalazl i jak stamtąd wrócić do domu, ale cała reszta galaktyki nie miala pojęcia, gdzie jest Luke. Poe miał za zadanie zdobyć dane, dzięki którym można by było odnaleźć Luke'a. Jednakże Poe, nim został pojmany, przekazał dyskietkę z danymi swojemu przyjacielokształtnemu robotowi, który dał nura w krzaki i zwiał.
Robot błąkał się po pustynnej planetce aż spotkał Rey, młodą dziewczynę, która czekała na powrót rodziny i w międzyczasie zbierała złom. Nie kradła jednak torów, jak czynią to niektórzy przedsiębiorczy złomiarze Kraju Kwitnącej Lipy. Zakolegowała się z robotem, potem poznała eksszturmowca Finna, któremu ucieczka z Poem ze statku First Order udała się mniej więcej tak, jak ucieczka Drużyny Pierścienia z Morii.
Niedługo potem całe nasze trio musiało uciekać, bo szturmowcy FO byli już na ich tropie, Finn zaś nie mógł przyznać się przed Rey, jakąż to mroczną przeszłość miał za sobą.
Niedługo potem statek uciekających został przejęty przez czarującego starszego pana i jego wygadanego kolegę, który zawsze kojarzył mi się z Bibliotekarzem z Niewidocznego Uniwersytetu.
Po pierwsze - POC. Finn, chociaż przeznaczono mu rolę postaci komicznej, pozyskał sobie moją sympatię i chciałabym, by został następcą Mistrza Windu.
Po drugie - Rey. Wysportowana, silna, pragmatyczna, inteligentna i niebrzydka młoda kobieta, która opuściła swą pustynną planetę, by podjąć wyzwanie Actimela... To znaczy podążyć śladami młodego Luke'a.
A jeżeli już jesteśmy przy śladach - niestety nie wypatrzyłam nigdzie doczesnych szczątków Jar Jara.
Dawni bohaterowie Rebelii w wydaniu „po czterdziestce” bardzo fajnie wypadli. No, poza C3PO, ale nic na to nie poradzę, nie lubię go i nie zdołam chyba polubić.
Wśród rzeszy (hehe) przeciwników dobra wyróżniają się pani kapitan, której wątek na razie nie został jednak pociągnięty, głównodowodzący siłami zbrojnymi oraz Dzidzi Panda... To znaczy Kylo Ren, wannabe Lord Sith, o którym w następnym akapicie.
Kylo Ren jest ciekawą postacią, która ma spory potencjał. Epizod 7 przedstawił go jako młodego człowieka, który bardzo chciałby być jak Lord Vader. Kylo niestety ściągnął maskę i okazał się być niezwykle normalnie wyglądającym, ale trochę zagubionym (i pozbawionym opanowania) młodzieńcem. Wiem, że fandom mocno się burzy - jedni Kylo kochają, inni uznają za tanią podróbę Vadera, ale ja sama nawet go lubię, jednak bez przesady.
Myślę, że cały film jest jak Kylo - ma pewne elementy znane z dawnych części, ale także coś nowego, co niektórych przyciąga, a innych odrzuca.
A propos odrzucania - fizyka. Ja rozumiem, że świat SW rządzi się swoją logiką, ale większość scen, gdzie były rzeczy związane ze Starkillerem, czy jak tam się nazywa nowsza wersja Gwiazdy Śmierci, sprawiało, że aż trzęsłam się w fotelu starając nie chichotać na całe kino. Z moją niewielką wiedzą na temat działania gwiazd miałam ubaw po pachy. Ale muszę przyznać, że wyglądało to dość imponująco.
Gwiazda Śmierci w nowej odsłonie była dość interesująca, choć to, że miała ten sam defekt, co zawsze, nieco dziwi. Czyżby siły Ciemnej Strony w tej galaktyce odrzuciły nie tylko dyscyplinę Jedi, ale także szlachetną naukę na błędach?
CGI nie szczypie w oczy tak bardzo, głównie dlatego, że sprytnie wkomponowano je w elementy realne, zbudowane na planie. Oprawa muzyczna była przyjemna, choć nie wyróżniająca się. Gra aktorska na wysokim poziomie, akcja wartka.
Ciężko się na filmie nudzić, choć czerpanie ze sprawdzonych motywów spraawia, że akcja może niekiedy być dość przewidywalna nawet dla widza, który nie jest Wróżbitą Maciejem. Jednakże elementy nowe cieszą i mają wpływ na fabułę, sytuacja końcowa sprawiła, że teraz niecierpliwie czekam na Epizod 8.
Hasbro wypuściło serię figurek postaci z tej części SW, jednakże nie znajdziecie wśród nich Rey, która jako wraży element kobiecy kłuła w oko. Ci, którzy by jej szukali niech pogrzebią wśród opakowań opisanych nazwą „scavenger”.
Polecam serdecznie fanom, którzy na pewno znajdą elementy, które pokochają i znienawidzą. Uważam, że reżyser zrobił bardzo dobry film, który być może nie urywa żadnej części ciała, ale pozwala wejść w świat nie tylko starym wyjadaczom, ale też nowym widzom i pozostawia sporo pola do manewru w częściach 8 i 9.

Ocena - 7
Grafika z Kylo Renem z bloga Phobs

9 komentarzy:

  1. Kylo Ren zawiódł mnie straszliwie. Mam nadzieję, że w kolejnych epizodach dopracują tę postać i stanie się bardziej interesująca, bo potencjał, bezsprzecznie, ma spory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że będzie więcej o nim, że pogłębią jego historię i jego charakter

      Usuń
  2. Chociaż Gwiezdne Wojny już trochę mi się "przejadły", a mój gust nieco zmienił, kiedyś byłam wielką fanką całej serii. Myślę, że powinnam więc poznać i nową część, by uzupełnić swoją wiedzę na temat całości.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie oglądałam żadnej części i czuję się nieogarnięta w tym temacie, muszę nadrobić. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ech, te Gwiezdne Wojny. One są wszędzie. Chyba nie ma takiej drugiej serii filmowej (chociaż może Tolkien i Rowling daliby o sobie znać, jakby się coś nowego pojawiło na ekranie na ich podstawie), która by tak była bombardowana promocją wszędzie. Nawet w Biedronce zaraz pojawiły się jakieś kubeczki i inne pierdółki. Wczoraj widziałem nawet energetyki z podobiznami bohaterów filmu. Paranoja z tym filmem. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy chce zarobić na tym, co w kinie, a SW to bardzo znana marka. Choć moim top produktem jest szczoteczka do zębów, która dyszy i mówi głosem Vadera coś w styłu „musisz ukończysz swój trening”. Albo taka, która wydaje dźwięki walki mieczami świetlnymi.

      Usuń
  5. Hehe, czyli fanka pełną buzią. :) Ja to rozumiem, ale czasami ten marketing jest po prostu zbyt nachalny i mnie to irytuje.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dałam się skusić na tę część mimo że wcześniej nie widziałam poprzednich i chociaż Kylo Ren wyłącznie mnie rozbawił, to pozostałe elementy i klimat skusiły mnie do poznania serii. I nie żałuję ani pójścia na część VII, ani późniejszego maratonu wcześniejszych, bo naprawdę mi się podobało. :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga, komentarze niepodpisane zostaną usunięte