Autor: Gustave Le Rouge
Tytuł: Więzień na Marsie (Le prisonnier de la planete Mars)
Wydawnictwo: ALFA
Rok: 1983
Stara SF potrafi być pociszna. Widzimy te wszystkie niezwykłe wynalazki, których istnienie dla nas jest tak oczywiste albo takie, o których wiemy, że nigdy nie będzie im dane istnieć, i zacieszamy nad tym, jak ludzie kiedyś myśleli o przyszłości. A zarazem mamy możliwość poznania tego, jak wizjonerzy dawni próbowali przewidzieć, jak potoczą się losy ludzkości.
Mars - kolejna kolorowa kropka, która poza Księżycem i paroma innymi ciałami niebieskimi, kusiła ludzi przez wieki swoimi tajemnicami, która mogła być światem zamieszkałym przez obcą rasę, od której człowiek będzie mógł się uczyć, lub którą przyjdzie mu edukować. Nic dziwnego, że wciąż żyją ludzie, którzy są święcie przekonani, że po Marsie biegają małe zielone ludziki latające w talerzach na zupę. Wielu pisarzy spoglądało ku Marsowi i podejmowało się opisu tamtejszego świata i ludu, jego spotkania z Ziemianami.
Fabuła niniejszej powieści podąża za losami Roberta, inżyniera francuskiego, który był zafascynowany Marsem i dzięki niezwykłej pomocy z nieco fantastycznego źródła zyskał okazję do przebycia drogi na Marsa
Zacznijmy od tego, że strasznie podobał mi się pomysł użycia siły woli w lotach kosmicznych. Model rakiety kosmicznej opisany w niniejszej książce jest rozbrajający, chociaż należy zauważyć, że autor dołożył wszelkich starań, by wetknąć prawa fizyki gdzie tylko mógł. Wynalazki Roberta wymyślone w trakcie jego pobytu w Indiach pozwalają czytelnikowi na poznanie tego, w jaki sposób o nowych odkryciach myśleli ludzie współcześni autorowi, jak widzieli ścieżkę rozwoju nauki.
Poza tym mamy też obszerny opis Marsa, zarazem podobnego do Ziemi, ale też szalenie odmiennego - zarówno jeżeli chodzi o faunę i florę, ale i o tubylców. Autor popuścił wodzy wyobraźni, ale nie odskoczył od znanych nam pojęć zbyt daleko, więc nikt nie będzie się czuł zagubiony.
Język, jakim została napisana książka, jest bardzo przyjemny w odbiorze. Plastyczne opisy są sporą zaletą, ciekawe dialogi i koncepcje prezentowane przez bohaterów nie pozwolą się nudzić. Co do samych bohaterów - niestety, nie mamy co liczyć na jakieś szczególnie wybijające się postacie, poza braminem, którego spotkał Robert w Indiach większość jest dość przewidywalna i, choć ciekawa, nie zapadła mi jakoś wybitnie w pamięć. Sam protagonista trochę za często ma szczęście, większość podjętych przez niego zadań wykonuje na piątkę, a zawodzi nie ze swojej winy. Za to postać narzeczonej Roberta, panny Alberty, była wyjątkowo postępowa, jak na tamte czasy - dziewczyna (oczywiście niezwykłej urody, ale nie można mieć wszystkiego) skutecznie zarządzała sporym majątkiem, była inteligentna i odważna, lojalna i uprzejma. Ani nie była mdlejącą panienką, ani żeńską wersją Rambo czy Konana.
Ogólnie bardzo podobała mi się ta powieść, nie należy doszukiwać się w niej głębokiego sensu życia, ale jest miłą, lekką lekturą. Jest przygoda, jest poznawanie nowego świata, jest kontakt z obcą cywilizacją i próba stawiania sobie nowych celów.
Ocena - 6
Opinia na LubimyCzytać
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga, komentarze niepodpisane zostaną usunięte