Autor: Terry Pratchett
Tytuł: Piramidy (Pyramids)
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok: 1998
No więc, ostatnio poczułam nudę i pragnienie powrotu do Świata Dysku, podążyłam więc tam, gdzie mogłam znaleźć jakąś książkę Pratchetta i wzrok mój padł na Piramidy. Czytałam to tylko raz, w dawnych czasach ery licealnej, więc postanowiłam podczytać znów. Pamiętałam, że książka nie zrobiła na mnie najlepszego wrażenia, pomyślałam więc, że może tym razem powieść wypadnie lepiej.
Cóż, nie wypadła gorzej. Ale najpierw, tradycyjnie, nieco o fabule, a potem będę się nad powieścią znęcać.
Mamy więc młodego księcia dalekiego kraju, który wcale nie jest dyskowym Egiptem. Książę ten został wysłany do Ankh-Morpork by uczyć się w Gildii Skrytobójców. Niestety, niedługo po zakończeniu nauk musiał on wrócić do domu i zostać wcale nie faraonem. A jak to rządzenie młodego człowieka prastarym państwem wyglądało? To już musicie sami zobaczyć.
No, to teraz do znęcania. Zacznę od wielbłąda - najlepszy matematyk na Dysku okazał się być jedną z moich ulubionych postaci - tajemniczy, inteligentny i mający tę całą historię gdzieś. Także balsamiści byli ciekawi, do spółki z budowniczym piramid i jego synami. Są dużo ciekawsi niż główny bohater i jego towarzyszka. Naprawdę, główna para jest przez większość książki tak nudna, że łatwo zapomnieć, że w ogóle istnieją.
Cała idea z piramidami magazynującymi czas była ciekawa, tak samo parę innych drobiazgów. Reszta fabuły... Nie wiem, może autor był zajęty czymś innym jak ją tworzył? Bo taka jest nijaka i nieciekawa... Postaci są opisane jako ciekawe, ale nie zachowują się za bardzo ciekawie.
Także - polecam, ale niezbyt natrętnie. To jedna z gorszych książek z tego cyklu.
Ocena - 5
Opinia na LubimyCzytać
Nie przeczytam tej książki, raczej nie dla mnie.
OdpowiedzUsuń