Autor: Tim Lebbon
Tytuł: Świt Jedi: W nicość (Dawn of the Jedi: Into the Void)
Wydawnictwo: Amber
Rok: 2014
Świat Gwiezdnych Wojen jest wielki, większy niż galaktyka. Jest też o wiele starszy, niż by się mogło wydawać. Sięga tysiąclecia przed zdarzeniami znanymi nam z filmów. Część ze zdarzeń
Fabuła powieści podzielona jest na dwie części. Jedna podąża za losami naszeh bohaterki, Lanoree, przed którą postawiono dość skomplikowaną misję, która miała się wiązać między innymi ze znalezieniem jej zaginionego brata. Drugą część fabuły stanowiły zaś jej wspomnienia, w których możemy poznać zdarzenia sprzed zaginięcia jej brata.
Lanoree miała znaleźć brata, który nie odznaczał się potencjałem do używania Mocy, ale za to miał obsesję związaną z opuszczeniem systemu i powrotem do innych części Galaktyki. Oczywiście, jego poszukiwania antycznego napędu pozwalającego podobno na taką podróż mogły zniszczyć cały system.
Jeżeli chodzi o postacie, to są one dość ciekawe, aczkolwiek nie ma też co się spodziewać bardzo rozbudowanych charakterów. Protagoniści są sympatyczni, postacie spod ciemnej gwiazdy nie są źli dla samej zabawy bycia złymi. Do tego czytelnik ma uczucie, że nie tylko on sam nie ma wszystkich danych o tym, co i dlaczego się dzieje, ale także postacie muszą odkrywać te sekrety i wcale nie jest powiedziane, że dostaną jednoznaczne odpowiedzi w ostatnim rozdziale.
Głowna fabuła jest mocno osadzona w tym, co znamy i lubimy w Gwiezdnych Wojnach. Są pościgi przez przestrzeń kosmiczną, podkradanie się do wrogich stanowisk, jest szukanie sojuszników i odpowiedzi w miejscach gdzie albo ciężko je znaleźć, albo niebezpiecznie jest w ogóle pytać. Nawet wizja Vadera się zaplątała. Za to nie ma pojedynków na miecze świetlne, Lordów Sithów i nieustannego boju Republiki z separatystami albo Imperium z Rebelią.
Wspomnienia bohaterki napakowane są wiedzą na temat rodzinnej planety, szkolenia Je'Daii, poszczególnych świątyń i niemożności porozumienia pomiędzy rodzieństwem, z których jedno jest utalentowane, drugie zaś nie.
Sięgnęłam po tę książkę z powodu tego, że opowiada ona o, że tak powiem, galaktycznej prehistorii. Zakon Jedi jeszcze nie istnieje, jest za to Zakon Je'Daii, którego członkowie posługują się obiema stronami Mocy i żyją w balansie z nimi. Coś jak Szarzy Jedi. Dlatego też sporą przyjedność sprawiło mi poznawanie świątynii na Tythonie, gdzie Zakon miał swoją siedzibę. Co do misji pokżyżowania planów grupce fanatyków podróży międzysystemowych - była w porządku, ale nie urywała głowy.
Czy polecam? W sumie tak - szczególnie jeżeli ktoś jest fanem filmów i chciałby sięgnąć po coś z Legend. To dobra lektura na zimowe wieczory, a do tego opowiada o czasach grubo przed znanymi nam z filmów wydarzeniami
Ocena - 6
Opinia na LubimyCzytać
Tytuł: Świt Jedi: W nicość (Dawn of the Jedi: Into the Void)
Wydawnictwo: Amber
Rok: 2014
Świat Gwiezdnych Wojen jest wielki, większy niż galaktyka. Jest też o wiele starszy, niż by się mogło wydawać. Sięga tysiąclecia przed zdarzeniami znanymi nam z filmów. Część ze zdarzeń
Fabuła powieści podzielona jest na dwie części. Jedna podąża za losami naszeh bohaterki, Lanoree, przed którą postawiono dość skomplikowaną misję, która miała się wiązać między innymi ze znalezieniem jej zaginionego brata. Drugą część fabuły stanowiły zaś jej wspomnienia, w których możemy poznać zdarzenia sprzed zaginięcia jej brata.
Lanoree miała znaleźć brata, który nie odznaczał się potencjałem do używania Mocy, ale za to miał obsesję związaną z opuszczeniem systemu i powrotem do innych części Galaktyki. Oczywiście, jego poszukiwania antycznego napędu pozwalającego podobno na taką podróż mogły zniszczyć cały system.
Jeżeli chodzi o postacie, to są one dość ciekawe, aczkolwiek nie ma też co się spodziewać bardzo rozbudowanych charakterów. Protagoniści są sympatyczni, postacie spod ciemnej gwiazdy nie są źli dla samej zabawy bycia złymi. Do tego czytelnik ma uczucie, że nie tylko on sam nie ma wszystkich danych o tym, co i dlaczego się dzieje, ale także postacie muszą odkrywać te sekrety i wcale nie jest powiedziane, że dostaną jednoznaczne odpowiedzi w ostatnim rozdziale.
Głowna fabuła jest mocno osadzona w tym, co znamy i lubimy w Gwiezdnych Wojnach. Są pościgi przez przestrzeń kosmiczną, podkradanie się do wrogich stanowisk, jest szukanie sojuszników i odpowiedzi w miejscach gdzie albo ciężko je znaleźć, albo niebezpiecznie jest w ogóle pytać. Nawet wizja Vadera się zaplątała. Za to nie ma pojedynków na miecze świetlne, Lordów Sithów i nieustannego boju Republiki z separatystami albo Imperium z Rebelią.
Wspomnienia bohaterki napakowane są wiedzą na temat rodzinnej planety, szkolenia Je'Daii, poszczególnych świątyń i niemożności porozumienia pomiędzy rodzieństwem, z których jedno jest utalentowane, drugie zaś nie.
Sięgnęłam po tę książkę z powodu tego, że opowiada ona o, że tak powiem, galaktycznej prehistorii. Zakon Jedi jeszcze nie istnieje, jest za to Zakon Je'Daii, którego członkowie posługują się obiema stronami Mocy i żyją w balansie z nimi. Coś jak Szarzy Jedi. Dlatego też sporą przyjedność sprawiło mi poznawanie świątynii na Tythonie, gdzie Zakon miał swoją siedzibę. Co do misji pokżyżowania planów grupce fanatyków podróży międzysystemowych - była w porządku, ale nie urywała głowy.
Czy polecam? W sumie tak - szczególnie jeżeli ktoś jest fanem filmów i chciałby sięgnąć po coś z Legend. To dobra lektura na zimowe wieczory, a do tego opowiada o czasach grubo przed znanymi nam z filmów wydarzeniami
Ocena - 6
Opinia na LubimyCzytać
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga, komentarze niepodpisane zostaną usunięte