Znów oderwałam się od pisania NaNo, aby podzielić się z czytelnikami krótką relacją z tegorocznego Falkonu. Na starym blogu pisywałam relacje ze złotów i konwentów, postanowiłam jednak przenieść się z tym na Dywagacje, bo tamten blog przestał istnieć jakiś czas temu.
O Falkonie słyszałam od dawna i zawsze chciałam pójść na ten konwent, ale kiedy studiowałam w Lbl nigdy nie miałam z kim pójść. A w tym roku moja siostra zaproponowała mi sama z siebie wyjazd na konwent wraz z jej koleżanką.
Impreza odbywała się w dniach 4-6 listopada, ale ja byłam tylko 5 listopada - w sobotę. Pojawiłyśmy się w okolicach 11 i zastalyśmy całkiem niedużą kolejkę, która prędko posuwała się do przodu. Kudos dla milej obsługi akredytacji, która sprawnie obsługiwała powoli rosnący tłum.
Potem poszłyśmy do hali wystaw, co okazało się błędem taktycznym, bo kiedy z niej wyszłyśmy była pora się zbierać i nie zaliczyłyśmy żadnej prelekcji. A program zapowiadał się ciekawie. Garasowałyśmy zatem po hali wystaw. Stoisk było dziesiątki, można było chodzić między nimi przez kilka godzin i wciąż znajdować nowe cudności. Oprócz masy przypinek, podkładek pod mysz, kubków, podręczników RPG breloczków, książęk, koszulek, artworków i kości do gry można też było znaleźć poszewki na poduszki, same poduszki (w oko wpadła mi poduszka z herbem i zawołaniem Starków), sukienki, pieszczochy, podstawki do kadzidełek w kształcie smoków, kielichy z czachami i bez oraz masa biżuterii wszelakiej. Na Falkonie naprawdę można było znaleźć wszystko, w takiej gamie kolorów, kształtów i wzorów, że większość czasu spędziłam na słuchaniu „Aaah, Alano, zobacz!” mojej zachwyconej konwentem siostry, dla której była to pierwsza taka impreza. No i oczywiście zostałyśmy Paniami Loterii, bo siostra nie przepuściła żadnej, którą zobaczyła. Ja ze swojej strony poległam na konkursie wiedzy ogólnofantastycznej (zdecydowanie Warhammer i Świat Ludwiczka oraz światy komiksów nie są moją mocną stroną), ale potem odkułam się wiedzą tolkienowską*.
Zajrzałyśmy na Arenę, gdzie każdy mógł pookładać ludzi piankami ku uciesze widzów. Walki były na ostro, ale na szczęście obok czuwał ratownik medyczny i Plague Doctor, więc wszyscy mogli liczyć na odpowiednią opiekę lekarską. Była też strefa zapasów sumo.
W namiocie można było zakupić paszę. Było w nim nieco chłodno, ale w porównaniu z zewnętrzem wciaż ciepło. Poza tym na scenie można było oglądać nie tylko pokazy walki na miecze, ale też tańców. Pasza była w racjonalnych cenach, ale muszę przyznać, że jadłam lepsze frytki w swoim życiu.
Dzieci można bylo zdeponować w Kids' Zone, ale akurat tam jakoś nie dotarłyśmy.
Poza tym sporym zaintereseowaniem cieszyła się też dyżurka autorów - parami lub w trójkę pełnili oni wartę przy swoich stolikach i podpisywali wszystko - od książek po zeszyty. Udało mi się dopaść nie tylko Rafała Kosika, ale i Kiciputka (radosne piski w tle). To super sprawa móc zamienić parę słów z twórcą rzeczy, które się lubi.
Po hali przechadzali się cosplayerzy, od których nie sposób było oderwać oczu. Ich stroje nie tylko wyróżniały się niezwykłością pośród osób ubranych po cywilnemu, ale też zachwycały dokładnością wykonania. Szczególnie dziewczyny przebrane w kostiumy „dinusiów” , jak je nazwała siostra, rozdające darmowe przytulaski cieszyły się wielką uwagą.
Spodobało mi się bardzo, że organizatorzy korzystali z radiowęzła, by rozpowszechniać informacje. Wolontariusze mieli sporą wiedzę i chętnie pomagali.
Zostałyśmy na konwencie zaledwie pięć godzin. Muszę powiedzieć, że był to stanowczo zbyt krótki czas, by nacieszyć się jego atmosferą, zobaczyć wszystkie atrakcje. Cieszę się, że mogłam się tam pojawić - szczególnie, że od ZjaVy nie byłam na żadnym dużym konwencie.
Minusem jest to, że plan konwnetu, który dostawało się przy akredytacji, był wydrukowany czcioną dla mrówek. Miałam okazję widzieć plan atrakcji w .pdfie, więc przygotowałam sobie ich spis w .epubie na telefonie, ale wykrzaczył mi się, więc musiałam polegać na wzroku siostry, która była moim GPSem w trakcie całej imprezy. Rozproszone światło zdecydowanie nie pomaga mi widzieć lepiej, więc cała hala była dla mnie semi-widoczna, a tłum ludzi i masa ciekawych rzeczy tylko pogłębiały, więc większość czasu spędziłam blisko mego GPSu, który wiódł mnie gdzie należało. Wiem, że z tym organizatorzy konwentu nie mogliby nic zrobić, ale nieco większa czcionka w planie konwentu by chyba nie zaszkodziła. Nie udalo nam się zobaczyć połowy atrakcji, w tym wyścigów dronów czy części warsztatowej i larpowej, ale i tak było świetnie.
Zdecydowanie jest to impreza, na którą mogą iść starzy i młodzi, gdzie każdy może znaleźć coś dla siebie i mieć fun. Na pewno za rok wybierzemy się znów - może do tego czasu mój cosplay Cersei będzie już gotowy :3
*A wyglądało to tak:
- Podaj imiona Valarów, ale bez Valier.
- Manwe, Ulmo, Aule, Namo, Orome, Irmo i ten, co go zawsze zapominam... Tulkas.
- O synów Feanora nie będę cię pytał...
- Ależ nie, zapytaj!
- Ok, dajesz.
- Maedhros-Maglor-Caranthir-Celegorm-Curufin-Amrod-I-Amras (tak, to było jedno slowo)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga, komentarze niepodpisane zostaną usunięte